piątek, 10 grudnia 2010
wtorek, 30 listopada 2010
Zbawienne oczyszczanie
Zbawienne oczyszczanie
Była pierwszą swoją pacjentką - sama sobie uratowała życie mimo dwukrotnej śmierci klinicznej. Od tego czasu doktor Ewa wykorzystuje całą wiedzę medyczną i niekonwencjonalną do diagnozowania i terapii. W lecznictwie tradycyjnym samo gruntowne przebadanie pacjenta bywa drogą krzyżową - długą, męczącą i kosztowną. A mądre urządzenia zawodzą. Ofiarą błędu w badaniu padł ojciec Ewy. W miejscu dwukrotnego operowania przepukliny pojawił się nowotwór o kształcie kalafiora. Córka namówiła ojca na post urynowy. Po siedmiu dniach badania szpitalne nie wykryły śladu guza. Mężczyzna jednak bardziej wierzył "szkiełku i oku" niż córce. Przerwał post. Wkrótce guz przebił się do jamy brzusznej. Ojciec żył jeszcze pół roku. Z pokorą pił urynę, dzięki czemu nie musiał brać morfiny i nie cierpiał.
http://www.wrozka.com.pl/natura-pomaga/niezwykle-terapie/4182-zbawienne-oczyszczanie
Śmierć pojawiła się u Ewy miesiąc po porodzie. Stanęła przy łóżku i czekała na jej duszę. Była pewna swego: spowodowała raka macicy i dwa ciężkie krwotoki.
No i proszę, po trzecim dusza Ewy uleciała w górę. Ale medycy łaps duszę za nogi. To śmierć ją za głowę. Tak się szarpali, aż dusza wróciła do ciała. Przy czwartym wylewie krwi lekarze również się uszarpali z kostuchą. Ta pomyślała ze złością: "Jako chcesz tak się wierć, wszędzie cię dosięgnie śmierć. W końcu twoja choroba jest nieuleczalna. Poczekamy." Nie doczekała się śmierć. Ewa Hankiewicz, lekarka, poprosiła w szpitalu o separatkę. W tajemnicy przed całym światem odstawiła leki i jedzenie. Piła tylko własną urynę, którą się również nacierała. Minął tydzień, drugi, wciąż żyła, a nawet nabierała sił. Po 5 tygodniach postu urynowego wstała. Uleczona. Przyglądała się bezradności lekarzy na co dzień. Przed czternastu laty ukończyła lubelską Akademię Medyczną. Zrobiła specjalizację z neurologii. Pracowała w szpitalu, jeździła z pogotowiem. Medycyna konwencjonalna nie umiała wyleczyć wielu schorzeń neurologicznych. Ba nie radziła sobie ze zwykłymi korzonkami. Goryczy dopełniła w Ewie śmierć jej brata. W ciągu dwóch miesięcy zmarł na nierozpoznanego chłonniaka złośliwego. A może zabiła go chemia? Dzisiaj Ewa myśli, że chemia.
Straciła wiarę w sens medycyny. Chciała nawet zrezygnować z zawodu. Wybrała jednak inną drogę. Zaczęła uczyć się medycyny niekonwencjonalnej na różnych kursach. Wszystkie techniki lecznicze i diety próbowała na sobie. Pewnego dnia zrozumiała, skąd bierze się medyczna bezradność. Lekarze widzą każdy organ osobno i każdy osobno leczą. Ona patrzyła na chore miejsce w zestawieniu z całym organizmem.Była pierwszą swoją pacjentką - sama sobie uratowała życie mimo dwukrotnej śmierci klinicznej. Od tego czasu doktor Ewa wykorzystuje całą wiedzę medyczną i niekonwencjonalną do diagnozowania i terapii. W lecznictwie tradycyjnym samo gruntowne przebadanie pacjenta bywa drogą krzyżową - długą, męczącą i kosztowną. A mądre urządzenia zawodzą. Ofiarą błędu w badaniu padł ojciec Ewy. W miejscu dwukrotnego operowania przepukliny pojawił się nowotwór o kształcie kalafiora. Córka namówiła ojca na post urynowy. Po siedmiu dniach badania szpitalne nie wykryły śladu guza. Mężczyzna jednak bardziej wierzył "szkiełku i oku" niż córce. Przerwał post. Wkrótce guz przebił się do jamy brzusznej. Ojciec żył jeszcze pół roku. Z pokorą pił urynę, dzięki czemu nie musiał brać morfiny i nie cierpiał.
Badanie pacjentów i diagnoza zabiera Ewie kilkanaście minut. Robi to radiestezyjnie (wahadełkiem) oraz akupresurą (badaniem punktów na stopie). Nie można oddzielić serca od jelit - mawiał profesor Garnuszewski - wybitny specjalista od akupunktury. Ewa Hankiewicz lubi powoływać się na tę myśl. Podczas pierwszej wizyty pacjenta przeprowadza bardzo długi wywiad. Po latach praktyki stwierdziła parę prawidłowości. Na przykład większość pacjentów, bez względu na rodzaj choroby, cierpi na zaparcia. Z kolei astmatycy lubią mleko i jego przetwory. Tymczasem tylko do czwartego roku życia nasz organizm produkuje enzymy umożliwiające trawienie mleka. Potem, połowicznie rozłożone, wędruje z krwią zostawiając w naczyniach wieńcowych rodzaj śluzu, który szkodzi oskrzelom, płucom i sercu. Pewien mężczyzna dostał zawału po 10 latach wypijania 2 litrów mleka dziennie. A jeśli chodzi o raka piersi, Ewa stwierdziła, że wszystkie jej pacjentki z tą przypadłością nosiły staniki z fiszbinami! Metalowe druty zakłócają energię tych delikatnych części ciała.
Najpierw trzeba oczyścić organizm. Dzisiaj przeciętny człowiek ma mało ruchu, kupuje żywność przetworzoną i skażoną chemią, więc nosi w jelitach od 6 do 20 kilogramów kału! W ich poskręcanych załomkach latami odkładają się kamienie kałowe. Potrafią zalegać tam 20, a nawet 30 lat i promieniują na najbliższe narządy toksynami. Są jak bomba jądrowa, wywołująca łańcuch reakcji. Powstaje nawet trupi jad.
Zapomnieliśmy o lewatywach, które do końca dziewiętnastego wieku powszechnie stosowano jako zdrowe czyszczenie jelit. Modne dzisiaj tabletki na przeczyszczenie niszczą wyściółkę jelit, ale nie ruszają kamieni kałowych. Tymczasem nawet Biblia nakazuje, by dynię wydrążoną i napełnioną wodą zawiesić na drzewie, a rurkę bambusową dołączyć... Należy również oczyszczać wątrobę. Medycyna tybetańska uważała ją za królową, która karmi wszystkie narządy puste i pełne. Prawie każdy człowiek, choć o tym nie wie, ma kamienie w drogach żółciowych, a jego wątroba gorzej przez to pracuje. Przynajmniej raz w roku powinno się ten organ wypłukać. Nie jest to przyjemny sposób, ale czego się nie robi dla zdrowia? Kuracja ta trwa miesiąc i polega na wypijaniu określonych ilości oliwy z oliwek oraz świeżego soku cytrynowego, a także okładaniu brzucha ciepłymi kompresami z rycyny. Wątroba podnosi wówczas larum i produkuje ogromne ilości żółci, która usiłuje się przedostać kanałami do żołądka. Ale drogę tamują jej kamienie. W przewodach wytwarza się duże ciśnienie. Sok z cytryny zmiękcza kamienie (wyglądają jak grudki z ciemnozielonego wosku), ciepły kompres rozszerza drogi żółciowe i w końcu żółć przepycha kamienie do jelit, skąd wydostają się na świat. Przez dwa dni człowiek czuje się, jakby mu przejeżdżał po brzuchu walec drogowy, który wyciska wszelkimi otworami całe świństwo z wątroby, jelit i żołądka. Kiedy pacjeny zobaczy, jakie paskudztwo miał w sobie, zaczyna rozumieć, na czym polega zdrowie.
Organizm oczyszczony i wzmocniony sam zaczyna się uzdrawiać.
Pacjenci czasem zgłaszają się z inną chorobą, a leczy się inną. Do gabinetu Ewy w Łomży, wniesiono mężczyznę, który nie chodził. Cierpiał na świąd skóry. Ewa stwierdza zator w tętnicach udowych. Na miejscu kompleksowo stosuje akupresurę, bioterapię i pole elektromagnetyczne. Zadaje "pracę domową" pacjentowi i jego żonie: czyszczenie wątroby, dieta i masaże. Na następną wizytę "w sprawie świądu" pacjent wszedł na trzecie piętro o własnych siłach. Ludzie przychodzą tu zazwyczaj, gdy wszystkie inne metody zawiodą. Kobieta z gośćcem przewlekłym straciła już nadzieję na wyzdrowienie. Po 10 dniowym poście urynowym oraz nacieraniu i okładach moczem zapomniała o chorobie. Podobnie jak stary rolnik z ciężką astmą: po 11 dniach całkowitego postu urynowego zadzwonił, że nie bierze już leków i właśnie robi sianokosy.
Zgłosiła się raz młoda kobieta z nowotworem piersi. Czekała ją amputacja i chemioterapia. Z wywiadu okazało się, że całe życie cierpiała na zaparcia. Doktor Ewa stwierdziła złogi w drogach żółciowych oraz zmiany w macicy i jajnikach. Zaleciła odtrucie organizmu, zmianę diety, lewatywy, codzienną akupresurę (masaż stóp), okłady z moczu na piersi, okłady na brzuch z rycyny. Następnie zrobiła fantomową, bezkrwawą operację. Półtora miesiąca później guzy piersi zmalały o połowę, a kobieta wyglądała dziesięć lat młodziej i wróciła jej radość życia. Inna młoda kobieta trafiła do Ewy po kilkuletnim, bezskutecznym leczeniu lęków. Strach tak ją paraliżował, że nie ruszała się z domu bez obstawy i telefonu komórkowego. Okazało się, że miała zmiany w nerkach i kręgosłupie. Ewa przeprowadziła zabieg regresingu: w poprzednich wcieleniach kobieta była torturowana, przebita nożem, tonęła, płonęła. Lekarka do swej terapii dołączyła wizualizacje i afirmacje. Polega to na pisaniu codziennie jakichś pokrzepiających zdań. Na przykład: Ja Anna, jestem zdrowa, szczęśliwa i bezpieczna, mam wymarzoną pracę i miłość. Potem 10 razy: Ty Anno, jesteś zdrowa... Wreszcie 10 razy: Ona, Anna, jest zdrowa....
Często uleczeni już pacjenci przynoszą całe zeszyty zapisane różnymi afirmacjami. Do Ewy przyjeżdżają również lekarze. Przywożą pacjentów, którym nie potrafią już pomóc. Niekiedy sami są chorzy. W czasie długiej wizyty Ewa tłumaczy im jak bardzo serce zależy od jelit, i co leki niszczą, zamiast leczyć. Pod koniec spotkania lekarze wykrzykują: I co ja mam teraz zrobić? Przecież ja truję a nie leczę! Ewa uzdrawia przypadki mniej i bardziej zaawansowane. Ale rokowania są tym lepsze, im mniejsza była ingerencja w organizm. Chemia i operacje, nawet biopsja (czyli pobranie wycinka guza do badań) zmniejszają zdolność organizmu do regeneracji. Niedowiarki mówią, że ludzi leczy autosugestia. Jeśli nawet: dlaczego ironicznie mówić o sile, która ratuje życie? Skoro to proste, to czemu lekarze nie potrafią u swoich pacjentów uruchomić takiej siły? Czy szlachetniej jest umrzeć na stole operacyjnym, niż uratować życie autosugestią? Ale siła autosugestii nie wyczerpuje tematu. Dowodzą tego przykłady uzdrawiania zwierząt. Pewien hodowca poprosił Ewę do chorej krowy, której nie goiła się rana po cesarskim cięciu. Lekarka zobaczyła, że zwierzę leży na gumowym materacu i w miejscu napromieniowanym. Wystarczyło przenieść legowisko, materac zamienić na słomę i doładować zwierzę bioenergią. Inną krowę dr Ewa wyleczyła z opuchlizny kończyn. Mając tylko kępkę włosów z jej ogona leczyła zwierzę na odległość wahadłem, tak zwanym dużym Izisem. A pewien sznaucer cierpiący na brucelozę, któremu groziło już uśpienie, wbiegał do niej na 3 piętro, kładł się i leżał spokojnie, póki wahadło kręciło się nad chorym miejscem. Gdy się zatrzymywało, wychodził. Pies żyje do dzisiaj.
Ewa uważa, że jedną z najskuteczniejszych kuracji jest urynoterapia. Mocz wykorzystuje się do picia, okładów i nacierań. Ale po uprzednim poście. Nie należy tego robić samemu i bez konsultacji z Ewą Hankiewicz, która pracuje ze swoim asystentem, Grzegorzem Szymańskim, naturoterapeutą. Oboje wiele wysiłku wkładają w wytłumaczenie ludziom, że mogą się leczyć sami. Skończyła wiele kursów i nabyła wiele umiejętności, dzięki którym może leczyć nie tylko ciało człowieka, ale również jego myśli i otoczenie. Akupunktury uczył ją profesor Garnuszewski, chirurgii fantomowej - Nora Nix. Stosuje hipnozę, radiestezję medyczną, laseroterapię, ziołolecznictwo, homeopatię, olejoterapię, akupresurę, bioterapię, chromoterapię (leczenie kolorami). Włącza również inne, subtelniejsze metody. Na przykład wiedzę o feng shui i kwiatach. Pewna pacjentka miała raka macicy z przerzutami do płuc. Rozmowa ujawniła, że w jej sypialni rozpanoszył się bluszcz. Pokrywał cały sufit. Wyrastał z małej doniczki, więc czym żył? Energią kobiety. Leczenie trzeba było zacząć od wyrzucenia rośliny. W rodzinnej kamienicy Ewy w Lublinie ponad 40 osób zmarło na raka. To nie przypadek. Dom stoi na silnej żyle wodnej. Zawsze trzeba zbadać radiestezyjnie otoczenie, w którym żyjemy - powtarza lekarka każdemu ze swych pacjentów. Uwaga! Terapie oliwą i uryną można przeprowadzać tylko pod okiem lekarza lub terapeuty.
Agata Bleja
Fot. autorka
Subskrybuj:
Posty (Atom)